Początki i końce.
Zawsze wszyscy powtarzają: najtrudniej jest zacząć. I potem jeszcze garść sentencji typu: jak już zaczniesz, to będzie z górki. Zobaczysz, najtrudniejszy jest pierwszy krok. Potem wpadniesz w rytm, można się nawet uzależnić od treningów. Po paru miesiącach będzie Ci tego brakowało. To wszystko prawda. Tyle tylko, że nikt nie mówi o tym, że przychodzą kryzysy. Że nawet jak już masz fajną kondycję i super sylwetkę, to przychodzi chwila, kiedy na myśl o kolejnym treningu robi Ci się niedobrze. Masz dość tych samych ćwiczeń, tych samych sprzętów, tych samych ruchów. Nie cieszą Cię już wyniki, do których z takim mozołem dochodziłaś. Po prostu masz ogromną ochotę rzucić to w kąt i już nigdy, przenigdy, nie musieć stawać na macie…
Normalka.
I wszystkie te emocje i odczucia są absolutnie normalne. Powiem więcej: są powszechne i właściwie dotykają prawie wszystkich, którzy regularnie uprawiają sport. Można nawet opisać pewien schemat, który powtarza się w życiu każdego aktywnego fizycznie człowieka. Zresztą to zjawisko wcale nie jest zarezerwowane jedynie dla sportowców – to dotyczy każdej aktywności, którą podejmujesz. Bo tak to już jest z nami – ludźmi, że po jakimś czasie zaczynamy się nudzić i monotonia nam nie służy. W sporcie, jak w życiu, też trzeba sobie z tym radzić. Odpowiedzią jest urozmaicenie treningów. A zacząć trzeba od zrozumienia istoty.
Początkowa euforia.
Na samym początku, kiedy już zwleczesz swoje cztery litery z miękkiej kanapy i zaczniesz regularnie dawać sobie wycisk, poczujesz radość i satysfakcję. Po kilku tygodniach, kiedy efekty będą już naprawdę widoczne najpierw zaczniesz dostawać sygnały od otoczenia, że wyglądasz co raz lepiej, że się zmieniasz, że w ogóle woow i że jest Cię co raz mniej. Dżinsy będą za luźne, a sukienki trzeba będzie taliować. Ha, to dopiero dodaje skrzydeł! I buduje motywację. Okaże się, że zaczniesz trenować codziennie, poniesiesz się na fali entuzjazmu i pragnieniu kolejnych rekordów. Trzaskasz trening jeden za drugim, na bieżni dajesz radę trochę dłużej, na macie robisz więcej powtórzeń, na siłowni bierzesz większe obciążenie. Znajdujesz czas, żeby codziennie ćwiczyć, zaczynasz zwracać uwagę na to co jesz, nawet jeśli oficjalnie nie jesteś na żadnej diecie. I to jest super! To jest Twój czas, czas Twojego świętowania sukcesu, Twojej zmiany na lepsze! Będziesz czuć radość i motylki w brzuchu, głowa będzie inaczej pracować, uśmiech nie będzie schodził z twarzy! Udało Ci się! Brawo Ty!
Kryzys.
Aż nastąpi taki dzień… może nie nagle, może zostanie poprzedzony kilkoma tygodniami spadku motywacji… jednak nastąpi taki dzień, w którym pomyślisz: nie idę. Zostaję. Mam gdzieś te wszystkie ćwiczenia cardio, pocenie się na macie, walkę o kolejną serię powtórzeń. Już nieźle wyglądam, już mam kondycję, już dłużej nie mogę robić w kółko tego samego. No bo ileż można wyciskać pompki, robić przysiady i skakać na skakance. Już dość. I dokładnie ten moment jest niezwykle ważny. Może nawet kluczowy. I zupełnie naturalny, bo właściwie każdy go przeżywa. Nuda. Monotonia. Przewidywalność. Wniosek: trzeba z tym skończyć. Trudno się nie zgodzić z tak prostą logiką: cel osiągnięty, motywacji brak, sensu nie widać, więc po cholerę znowu pocić się na macie lub pokonywać kilometry na bieżni? To zjawisko jest bardzo podobne do tego, co w odniesieniu do kariery nazwalibyśmy wypaleniem zawodowym. Zniechęcenie, marazm, tumiwisizm. I uwierz mi: te wszystkie towarzyszące uczucia są całkiem normalne.
Po pierwsze: przestań.
Przestań w kółko robić to samo. Zmień aktywność, poszukaj dyscypliny, która Cię pociągnie i ucieszy. Zawsze marzyłaś o wspinaczce, ale bałaś się że masz za słabą kondycję? To jest właśnie ten moment, kiedy powinnaś pójść na pierwsze zajęcia na ściance. Kusiło Cię ogniste Flamenco, ale obawiasz się że koordynacja ruchów u Ciebie nie jest dość dobra? Przestań szukać dziury w całym i zapisz się na kurs tańca. Masz już solidną bazę wypracowaną w ciągu ostatnich miesięcy, więc ją wykorzystaj. Zrób krok do przodu, a nie wstecz. Zawalcz o siebie, ale inaczej. Zobaczysz, że jeśli zmienisz typ treningów to motywacja wróci i to ze zdwojoną siłą. Ćwicząc inną dyscyplinę sportu Twoje mięśnie będą inaczej pracować, a co za tym idzie głowa również. Znowu poczujesz motylki w brzuchu i radość z osiągania kolejnych sukcesów. Znowu zaczniesz biegać na zajęcia jakbyś miała skrzydła u ramion!
Po drugie: znajdź złoty środek.
Złoty środek w tym wypadku oznacza idealne proporcje między tymi treningami, jakimi robiłaś do tej pory, a Twoją nowa aktywnością fizyczną. Żeby wyrzeźbić i utrzymać płaski brzuch niezbędne są co najmniej dwa treningi typu fitness w tygodniu. Więc to minimum trzeba zawsze zrobić. Do tego jeśli dołożysz swoją nową miłość sportową, to wystarczy w zupełności aby się utrzymać w dobrej formie. Przy takim rozwiązaniu będziesz miała zapewnioną porcję ćwiczeń „rzeźbiących” i utrzymujących sylwetkę w odpowiednim kształcie, a z drugiej strony otworzą się przed Tobą nowe wyzwania i możliwości. Czyli układ idealny.
Kusząca wymówka: dzieci.
Na koniec jeszcze jeden drobiazg, ale ważny. Otóż należy raz na zawsze rozwiać wszelkie wątpliwości wokół pytania: czy jeśli pójdę z dziećmi na basen, to wystarczy zamiast treningu? Albo: jeśli będę biegać z sankami na śnieżnej górce lub za rowerkiem po parku, to mogę odhaczyć jeden z obowiązkowych treningów? Moja odpowiedź brzmi: NIE. Niestety. Taki sposób spędzania czasu jest fajny, daje Ci dodatkową porcję energii i dotlenienia (nie mówiąc o więzi z dzieckiem), ale nie zastąpi treningów. Dlatego nie szukaj wymówek, a szczególnie nie używaj do tego dzieci. Jest czas dla dzieci i jest czas na TWOJE treningi. A urozmaicenie treningów to konieczność. Znajdź dla siebie idealne rozwiązanie i pamiętaj, że nie jest ono na zawsze. Po prostu od czasu do czasu trzeba coś zmienić. Tak w życiu jak i w sporcie. I niech to będzie zawsze zmiana w kierunku rozwoju!